Translate

poniedziałek, 23 stycznia 2012

Rozdział I

Ostatnio nic nie układało się po mojej myśli. Wszystko było do bani. Dzisiaj wypisali mnie ze szpitala, wreszcie, a może nie .? Spędziłam tu ostatnie cztery tygodnie. Co z tego. Gdy tu byłam przynajmniej komuś na mnie zależało. Po śmierci mamy nic już nie będzie takie samo. Nie chcę wracać do domu, ale do szkoły owszem. Ale jak pogodzić jedno z drugim .?! Tata jest w totalnej rozsypce, nie jest gotowy do przeprowadzki. A ja nie chcę naciskać. Może w końcu sam na to wpadnie.

No ale zacznijmy od początku ...

Mam na imię Patrycja, ale ponieważ zawsze uwielbiałam oglądać "Listonosza Pata" w dzieciństwie, przyjaciele zaczęli na mnie mówić Pat. Właściwie to zaczął mój starszy braciszek, Damian, ale ksywka się przyjęła. Jest całkiem spoko i pasuje do mnie. Mam prawie 18 lat, brakuje mi paru tygodni i chodzę do trzeciej klasy LO. Mieszkam w małym miasteczku nad Odrą, gdzie zawiewa nudą. Na szczęście blisko jest Wrocław, siedziba najlepszych imprez, gdzie często przebywam, a właściwie to przebywałam. Ostatnio byłam tam właśnie cztery tygodnie temu, w Sylwestra. Ten dzień miałam zapamiętać do końca życia. No i zapamiętam, szkoda tylko, że nie tak jak sobie to wyobrażałam. O północy zadzwoniła do mnie mama z życzeniami, na początku nie słyszałam przez petardy, ale w końcu poczułam wibrację. Mama była bardzo zdenerwowana i zaczęła krzyczeć do telefonu, dlaczego nie odbieram, że się martwiła i takie tam. Zaczęłam jej tłumaczyć, że to przez petardy i wgl, ale nic do niej nie docierało. Zanim się rozłączyła zdążyła powiedzieć, że już po mnie jedzie i będzie za jakieś pół godziny. Myślałam, że żartuje, bo często robiła mi takie numery i poszłam bawić się dalej. Niestety pół godziny później zobaczyłam moją mamę w klubie. Nie chciałam wracać do domu, więc próbowałam ją przekonać. Nigdy nie byłam w tym dobra. Powiedziałam więc, że tylko pożegnam się z przyjaciółmi, ale mi nie pozwoliła. Co za dziwna kobieta, wiedziałam, że będą się o mnie martwić, więc musiałam im jakoś dać znać. Na szczęście zauważyłam Olka, chłopaka, z którym bawiłam się te pół nocy i poprosiłam, żeby przekazał mojej paczce wiadomość. Gdy z nim rozmawiałam, mama podeszła, złapała mnie za rękę i wyciągnęła z klubu. Wsiadłam do samochodu i bez słowa zapięłam pasy. Wsadziłam słuchawki w uszy i puściłam muzykę. Nie miałam ochoty z nią rozmawiać ani się kłócić. W domu ciągle to robiłyśmy i miałam tego dość. Jechałyśmy tak pustą drogą i mama zaczęła przyspieszać, żeby jak najszybciej być w domu. Gdy zauważyłam znak z ograniczeniem prędkości do 60 mój wzrok powędrował na licznik. Na początku myślałam, że się przewidziałam, ale zamrugałam szybko parę razy i spojrzałam jeszcze raz. Jechałyśmy prawie 130 km/h. Zaczęłam się drzeć na mamę, żeby zwolniła, bo nas pozabija. Najpierw nic sobie z tego nie robiła, ale potem dała za wygraną i zaczęła zwalniać. W pewnym momencie wpadła w poślizg. Zaczęłam krzyczeć i odruchowo złapałam się fotela. Mama zaczęła kręcić kierownicą i w końcu wyhamowała, przejeżdżając na czerwonym świetle przez skrzyżowanie. Samochód zatrzymał się na samym jego środku. Na szczęście nigdzie nie było widać żadnego samochodu. Mama popatrzyła na mnie i spytała czy wszystko w porządku. Odpowiedziałam, że wszystko gra, ale jak znów będzie tak pędzić to wyskoczę i wrócę pieszo. Wiedziałam, że nie będzie, ale wolałam się upewnić. Gdy lekko się schyliła, by przekręcić kluczyki w stacyjce zauważyłam szybko zbliżające się światła. Dopiero po chwili zorientowałam się, że to motory. Wiedziałam co za chwilę nastąpi, jednak potem pamiętam tylko zbliżające się światła, a następnie ciemność. Gdy się obudziłam po dwóch tygodniach dowiedziałam się, że mama zginęła na miejscu, a mnie ledwo uratowali. Wtedy też postanowiłam, że nigdy nie wsiądę na motor i będę ich unikała jak ognia. Do samochodu też nie miałam zamiaru na razie wsiadać. Przynajmniej przez najbliższe dwa lata, ewentualnie dziesięć.
Także nie ma co, najlepszy Sylwester jaki można tylko mieć. I na pewno zapamiętam go do końca życia. Jako najgorszy dzień w roku.
Siedziałam na łóżku szpitalnym i czekałam. Tata wraz z rodzeństwem spóźniali się już dwadzieścia minut. A no tak, zapomniałam powiedzieć, że mam jeszcze młodszą siostrę, Zuzię. Ma pięć lat i jest najukochańszym dzieckiem we wszechświecie.
Przez ostatnie dwa tygodnie spędzone tutaj tata poświęcił mi więcej czasu niż przez całe życie. Właściwie to mogę powiedzieć, że wychował mnie Damian. Teraz ja wychowywałam Zuzię. No ale jakoś sobie radzimy. Z moich rozmyślań wyrwały mnie hałasy z drzwiami. Popatrzyłam w ich stronę i zobaczyłam moją rodzinkę w komplecie, no prawie. Od razu przykleiłam sztuczny uśmiech, żeby pokazać małej, że wszystko będzie dobrze, nawet jeśli mamy już nie ma. Do domu wracaliśmy pieszo, bo tata jeszcze nie kupił nowego samochodu. Ja się z tego bardzo cieszyłam. Droga minęła szybko, daleko nie mieliśmy, tylko jakiś kilometr może półtora. Gdy tylko minęłam furtkę powitała mnie moja najlepsza przyjaciółka na świecie, moje wsparcie i swojego rodzaju pamiętnik, tak mam na myśli Tarę, biszkoptowego labradora, którego mam od zawsze. teraz są z nami jeszcze jej trzy maluchy: Tim, Kiara i Kowu. Moją ulubienicą (oczywiście zaraz po Tarze) jest Kiara. Jest szalona i uparta jak ja. Dogadujemy się bez problemów, zawsze wie kiedy może przyjść i mi podokuczać a kiedy ma się trzymać z dala. Dla tary mam czas zawsze, a reszta szczeniaków działa mi na nerwy, łobuzy nad łobuzami, ciągle gryzą mi nowe ciuchy albo plączą się pod nogami, aż któregoś nie nadepnę. Dlatego też pozostała dwójka to pupile Damiana :-).
Gdy weszłam do domu poczułam się jak w obcym mi miejscu. Zawsze gdy skądś wracałam, mama wychylała się z kuchni i albo mnie przytulała, albo od razu się kłóciłyśmy. Zdjęłam buty i powoli weszłam na górę do swojego pokoju, jednak w połowie schodów miałam dość i usiadłam na nich. Głowa zaczęła mi pulsować, a noga w gipsie zaczęła okropnie swędzieć. Oparłam się o ścianę i zaczęłam brać głębokie wdechy.
- Choć mała, pomogę ci się wczłapać na górę. - Damian wziął mnie na ręce i zaniósł do pokoju. Położył na łóżko i podał laptopa.
- Dzięki. - powiedziałam tak cicho, że sama ledwo słyszałam, ale wystarczyło.
- Nie ma sprawy. Jak będziesz czegoś potrzebowała, pisz. Wykupiłem ci sms-ki żebyś nie musiała krzyczeć.
- Nie musiałeś. Na prawdę, dam radę sama.
- Tak za tydzień może dwa. - zaśmialiśmy się, następnie Damian odwrócił się i szedł w stronę drzwi.
- Zaczekaj ... właściwie to jest coś co mógłbyś dla mnie zrobić teraz.
- Nooo ładnie, zaczyna się. jeszcze pięć minut w domu nie jesteś, a już .. - potem się zamknął, bo wiedział o co zaraz go poproszę.
- Możesz mnie przytulić .? - wtedy się rozkleiłam i łzy zaczęły mi lecieć po policzkach. Damian usiadł obok i wziął mnie w objęcia.
- Nie martw się, damy radę. W końcu mamy jeszcze siebie.
- Tak bardzo za nią tęsknię.
- Ja też Pat, ja też. - nie wiem ile tak siedzieliśmy zanim zasnęłam. Gdy się obudziłam, znalazłam obok karteczkę :

Pamiętaj, że nie musisz udawać twardziela. Mała wie, że to trudna sytuacja i na pewno zrozumie jak przy niej pękniesz. 
Jest mądrzejsza od nas wszystkich. Głowa do góry.  Damian 
P.S. Zapomniałbym o 16 masz gości, mam nadzieję, że sama się obudzisz. Mają klucze więc nie musisz schodzić.  Buziaki

Spojrzałam na zegarek. Miałam jakieś dziesięć minut, żeby doprowadzić się do porządku. Poszłam do łazienki, ale nic mi się nie chciało. Wyglądałam strasznie, miałam podkrążone i sine oczy. Na twarzy jakieś wgniecenia, pewnie od pozwijanej kołdry. Z włosami nie dało się nic za bardzo zrobić przez bandaż. Związałam je więc w zwykłego, byle jakiego koka i poszłam się przebrać, bo śmierdziałam szpitalem. Znalazłam  szare dresy i czarną bokserkę. Przebrałam się i znów położyłam do łóżka. Włączyłam laptopa i usłyszałam ciche pukanie do drzwi. 
- Wejdźcie, nie śpię. - powiedziałam i odłożyłam laptopa na bok. Do pokoju weszła całą gromada, cała siódemka z Anką na czele. 
- Cześć kochanie, jak się czujesz .? 
- No, bywało lepiej, ale jakoś daję radę. - wszyscy się ze mną przywitali dając buziaka. Przemek, Filip i Kuba usiedli na fotelach a Lora na łóżko. On, Ania i ja znamy się od urodzenia. Wychowywaliśmy się razem, zwalczaliśmy pierwsze pryszcze i miesiączki. Kiedyś nawet podejrzewałam go, że jest gejem, ale odkąd jest z Nikki, mam pewność, że to po prostu najlepszy przyjaciel. Ania i Sylwia położyły się koło mnie a Nikki oczywiście usiadła koło Loro. 
- Niczego ci nie potrzeba .? 
-Nie, chociaż w sumie dopiero wstałam i jakby ktoś mógłby mi przynieść coś do picia to będę jego dłużniczką. 
- Ja pójdę, bo chłopaki zrobią bałagan. Poza tym pewnie i tak wciąż nie wiedzą gdzie co jest. 
- Dzięki Nikki, jesteś kochana. 
- Nie ma sprawy. - posłała mi buziaka i wyszła z uśmiechem na twarzy. 
Gdy wróciła rozmowa już była rozkręcona na całego. Ania jak to ona, opowiedziała mi wszystko co się wydarzyło ostatnio w szkole. Na chemii profesorka zrobiła chyba najlepszy eksperyment, na polskim ominęły mnie wiersze a na matmie, ponoć tak się wszyscy rozgadali, że nie słyszeli nawet dzwonka na przerwę i siedzieli piętnaście minut dłużej, spóźniając się całą klasą na następną lekcję. 
No ale w końcu nie dziwię im się .. zabrakło im przewodniczącej to się dzieciaki pogubiły. Gadaliśmy tak chyba ze cztery godziny, dopóki nie przyszła Zuzia i nie powiedziała, że dobranocka się już skończyła, więc wszyscy muszą iść do domu. Tata przyszedł na końcówkę jej monologu i powiedział, że to wyjątkowa sytuacja i dzisiaj nawet ona nie musi iść jeszcze spać. Mała tak się ucieszyła, że zaczęła krzyczeć "hurra" i biegać po całym domu, że wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. gdy dochodziła 22.30 wszyscy zaczęli się zbierać. 
- Wiecie, że was za to kocham .?
- Daj spokój, przecież to tylko odwiedziny. 
- Nie, ja nie o tym. Kocham was, bo nie powtarzacie mi w kółko, że wszystko będzie dobrze i traktujecie normalnie, a nie jak wszyscy w domu chodzą na paluszkach. 
- Taaa .. gdybyś przeżyła ten monolog Anki, w którym tłumaczyła nam jak to jest zachowywać się przy Tobie normalnie i wgl też byś dała radę. - Filip był słodki. Był takim pokręconym dzieciakiem, który zawsze z siebie robił ofiarę. Ale za to go kochaliśmy. 
- Hahahahh .. to dobrze, że go nie słyszałam. - pożegnałam się ze wszystkimi, a gdy już wychodzili, zawołałam Anie. 
- Co jest, kocie .? 
- Nic, tylko ... możesz dzisiaj zostać ze mną .? 
- Jasne kocie, co tylko zechcesz. Tylko pójdę się z nimi pożegnać i pogadam z twoim tatą. 
- OK. - tata się zgodził. Robił wszystko o co poprosiłam, jeszcze przed śmiercią mamy. Zasnęłyśmy chyba po pierwszej, bo głowa znów dawała o sobie znać. Leki, które wciąż brałam działały tylko przez chwilę. No ale cóż, taki mój los. 

1 komentarz: